Prychnęłam.
- Cóż, dziękuję, że szanujesz moją „prywatność” –
powiedziałam sarkastycznie. – Ale następnym razem nie musisz się chować. Nie
ugryzę. Na razie. – powiedziałam i odeszłam z powrotem na plażę. Lodowate
powietrze przyjemnie wnikało mi pod skórę i mroziło kości. Uwielbiam zimno. Po
chwili wahania odłożyłam gitarę na skale i ruszyłam w stronę oceanu. Zdjęłam glany
i skarpetki i podwinęłam jeansy. Weszłam do lodowato-zimnej wody i westchnęłam głęboko.
Nie lubię się kłócić. Ale muszę. Muszę się bronić. Inaczej staje się ofiarą.
Nie wiedziałam, czy Jake sobie poszedł, czy nie. W tej chwili
mógł mi nawet wrzeszczeć nad uchem, a ja miałabym to gdzieś. Teraz liczy się
chłód oceanu i promienie zachodzącego słońca. Weszłam głębiej do wody tak, że sięgała
mi do połowy łydek. Odrzuciłam głowę do tyłu i rozłożyłam szeroko ramiona.
Wiatr rozwiał mi włosy ściągając gumkę i furkotał krótką bluzeczką na ramiączkach.
Teraz czuję, że żyję.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz